W ciągu ostatniego tygodnia udało mi się wybrać na aż sześć meczów akademickiej koszykówki - trzy męskiej, trzy damskiej reprezentacji Dickinson College o nazwie Red Devils. Obydwie drużyny grają w III Dywizji NCAA (Centennial Conference). Skupia ona uniwersytety, które zdecydowały zrezygnować z przyznawania stypendiów sportowych swoim studentom. Stąd można wyciągnąć prosty wniosek, że drużyny, które tam grają nie są wybitne, nie walczą o tytuł najlepszej drużyny w kraju, a ich zawodniczki i zawodnicy raczej nie wiążą dalszej kariery ze sportem. Niemniej, bardzo cieszyłem się na wizytę w lokalnym hali sportowej - Kline Center.
Dickinson Red Devils podejmowali w Kline Center odpowiednio: Haverford (17 stycznia), Franklin & Marshall (21 stycznia) oraz Swarthmore (24 stycznia). Za każdym razem najpierw na parkiet wychodziły kobiety, dwie godziny później rozpoczynało się spotkanie mężczyzn. Damski zespół przegrał dwa pierwsze spotkania, a ostatni, po dramatycznej końcówce, wygrał jednym punktem (rzutem w ostatniej sekundzie!). Męski skład jest zdecydowanie lepszy, zalicza się aktualnie do pierwszej trójki najlepszych drużyn konferencji, tak więc wszystkie trzy mecze, które udało mi się zobaczyć były zdecydowanymi zwycięstwami Red Devils.
Kiedy pierwszy raz przyszedłem do hali sportowej, za bardzo nie wiedziałem gdzie siąść, więc wybrałem miejsce na lewej trybunie, na wysokości połowy boiska, tak, by mieć możliwość jak najlepszej obserwacji. Jak się później okazało, usiadłem w sektorze przeznaczonym dla rodzin zawodników i lokalnych mieszkańców, więc atmosfera nie była porywająca. Z drugiej strony, było więcej miejsca, a w przerwie zagadał do mnie starszy pan, który siedział przede mną. Rozmawialiśmy chwilę o Red Devils, muzyce bluegrass, jego wnukach. Kolejny dowód na otwartość Amerykanów.
Drugi mecz spędziłem na trybunie dla studentów. Męska drużyna grała wtedy z liderami konferencji, więc cała sala wypełniła się do ostatniego miejsca. Nieodłącznymi elementami całego widowiska były m.in. brawa, które można było usłyszeć po każdej udanej akcji, wiwaty, a nawet śpiewanie Seven Nation Army. Oczywiście, takich sytuacji jak naśmiewanie się z zawodników przeciwnej drużyny, czy nieskrywana dezaprobata decyzji sędziego też miały miejsce.
To, co mnie wyjątkowo uderzyło podczas wszystkich spotkań to niesamowita identyfikacja wszystkich widzów z lokalnym uniwersytetem. Czapki, szaliki, bluzy, a nawet spodnie z napisem Dickinson są wszechobecne, studenci zakładają je nawet na zajęcia dydaktyczne, czy nabożeństwa [sic!]. Podczas meczów widać to zjawisko najbardziej, kiedy jeszcze bardziej każdy chce podkreślić jedność i jak najmocniej wesprzeć swoje zawodniczki i zawodników. Po drugie - uwielbienie statystyk. Przed każdym meczem można było zabrać sobie książeczkę z wszelkiego rodzaju tabelami, rozpiskami, harmonogramami, rekordami życiowymi, a nawet wzrostem zawodników. Dzięki temu dowiedziałem się, że w aktualnej drużynie męskiej Red Devils gra najlepszy zawodnik w ich historii - Gerry Wixted (#25), który zdobył najwięcej punktów w historii drużyny; a także jeden z najlepszych rzucających za 3pkt - Brandon Angradi (#22), jak również jeden z najskuteczniejszych zawodników w historii Dickinsona - Ted Hinnenkamp (#10).
Co jednak najważniejsze, wszystko wygląda tu naprawdę niesamowicie
profesjonalnie, łącznie z tym, że każdy mecz jest transmitowany przez
Dickinsonowską telewizję z komentarzem na żywo. Wszyscy biorą
rywalizację bardzo na serio, widzowie niesamowicie się angażują. Od razu
można zauważyć, że uczelnia, na której odbywają się rozgrywki jest
płatna. Widać, gdzie idą te pieniądze. Nie będę się dalej rozpisywać,
najlepiej będzie jak sami zobaczycie, co udało mi się doświadczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz